17 grudnia 2023 r. minęły dwa lata, odkąd państwa członkowskie musiały implementować Dyrektywę nr 2019/1937. Właśnie upłynął ostatni „ulgowy” termin, dotyczący firm na rzecz których pracuje między 50 a 249 pracowników, na wdrożenie wymogów związanych z wewnętrznymi kanałami zgłaszania.
Dodatkowe dwa lata, z których średnie spółki mogły skorzystać, żeby dostosować się do przepisów implementujących Dyrektywę zostały zmarnowane, ponieważ żadnych przepisów polski rząd w tym czasie z siebie nie wydał. Polska obok Estonii pozostaje jedynym krajem, w którym proces wdrażania Dyrektywy zatrzymał się na projekcie ustawy. Nigdzie indziej w Unii Europejskiej nie jest aż tak źle, chociaż uczciwie trzeba przyznać, że także na kraje takie jak Niemcy, w których wprowadzono stosowne ustawodawstwo, zaczynają wpływać skargi do Komisji Europejskiej na częściową niezgodność nowego prawa z wymogami Dyrektywy. Do tego dochodzi widmo wielomilionowych kar finansowych, które od marca majaczy na horyzoncie, w związku ze skargą na Polskę wniesioną do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości za nieprzyjęcie przepisów. Rocznica, którą mieliśmy okazję właśnie obchodzić wydaje się zatem dość ponura.
A jednak coś ostatnio drgnęło w temacie sygnalistów. Pierwszym zwiastunem nowego otwarcia jest wyrok rejonowego sądu w Toruniu z 12 lipca 2023 r., sygn. IV P 171/22. Oznacza on, że Dyrektywa zaczyna być stosowana bezpośrednio przez sądy, a co za tym idzie jest dobrą wiadomość przede wszystkim dla sygnalistów, których prawa są naruszane i którym dzieje się nieuzasadniona krzywda. W komentarzach do wyroku podkreśla się przede wszystkim fakt, że po raz pierwszy mamy do czynienia z bezpośrednim efektem Dyrektywy, zastosowanym w sytuacji braku przepisów implementujących. Konieczne jest tutaj uzupełnienie, że sąd mógł orzec o takim skutku wyłącznie w sprawie dotyczącej relacji między podmiotem publicznym a jednostką, w omawianym przypadku – jej pracownikiem. W orzecznictwie określa się to jako układ wertykalny, gdzie po jednej stronie stoi jednostka a po drugiej podmiot stanowiący emanację państwa. Tak rozumiany spór z państwem, z którym mieliśmy w tej sprawie do czynienia, otworzył możliwość bezpośredniego stosowania Dyrektywy UE, choć nie był to jedyny konieczny warunek do spełnienia. Obowiązek egzekwowany wyłącznie na podstawie Dyrektywy musi być w niej określony w sposób jednoznaczny i bezwarunkowy, w sposób, który nie pozostawia państwom członkowskim wyboru jak ma być interpretowany w przepisach krajowych. Za taki przepis sąd w Toruniu uznał artykuł 21 Dyrektywy (w ustępach 1,2 i 5), odnoszący się do zakazu działań odwetowych. Oczywiście siła oddziaływania wyroku jest nieco stępiona po pierwsze dlatego, że jest to wyrok nieprawomocny, po drugie, że nie przekłada się na relacje horyzontalne między podmiotami prywatnymi. Co najmniej od wyroku Trybunału Sprawiedliwości w sprawie Paola Faccini Dori przeciwko Recreb Srl. (C-91/92) z 1994 r. wiemy, że przedsiębiorstwo nie może ponosić odpowiedzialności odszkodowawczej wobec jednostki za niestosowanie się do postanowień niewdrożonej Dyrektywy, gdyż oznaczałoby to karanie podmiotów prywatnych za błędy i zaniedbania państwa.
Niemniej, po zapoznaniu się z wyrokiem sądu toruńskiego utwierdziłem się w przekonaniu, że ma on znakomity walor nie tylko jako dobry punkt wyjścia do ukształtowania się nowej, długo oczekiwanej linii orzeczniczej w polskim sądownictwie w sprawach prawa pracy. Sama lektura stanu faktycznego może też służyć jako materiał edukacyjny dla osób rozpoznających podobne sprawy, także w ramach wewnętrznych procedur. Otóż mamy tutaj historię pracownika naukowego oddanego swojej pracy dydaktycznej, który stara się reagować na nękanie i łamanie praw studentów. Zwraca szczególną uwagę na nieuczciwe i dyskryminujące praktyki stosowane przez innego pracownika. Lista zgłaszanych patologicznych zachowań jest długa i mimo upływu czasu, a także interwencji sygnalisty, nie ulegająca poprawie. Wystarczy wymienić wśród nich celowe oblewanie studentów na egzaminie, rozliczanie ich z zakresu wiedzy spoza programu, instalowanie na ich komputerach szpiegującego oprogramowania czy łamanie reżimu sanitarnego w trakcie pandemii Covid-19. Charakter naruszeń wpisuje się w kilka obowiązkowych obszarów Dyrektywy objętych ochroną sygnalistów. Podnoszone są zarzuty tak z zakresu zdrowia publicznego, ochrony danych osobowych jak i bezpieczeństwa sieci i systemów informacyjnych. Sygnalista próbuje stawać w obronie studentów wielokrotnie informując o nadużyciach wewnątrz uczelni swojego przełożonego i jej władze. Czyni to w trakcie rozmów, ale przede wszystkim pisemnie w formie korespondencji e-mail oraz w ramach wypełniania ankiet pracowniczych. Zbywany jest milczeniem lub stosowane są wobec niego „biurokratyczne wymówki”, np. mówiące o tym, że ankieta nie jest właściwą formą składania takiego rodzaju skarg. Ponieważ sygnalista nie ma dostępu do żadnego wewnętrznego kanału zgłoszeń, łatwo władzom wykręcać się w ten sposób od odpowiedzi. Ewidentnie nikt na uczelni nie jest zainteresowany rozwiązaniem problemu. W końcu sygnalista nie wytrzymuje i pisze publiczny apel do prorektora ds. studenckich na portalu społecznościowym. Dalej to już, przepraszam za wyrażenie, „klasyka gatunku” w takich sprawach, czyli pod adresem sygnalisty zaczynają padać poważne oskarżenia, m.in. o narażenie uczelni na straty wizerunkowe i naruszenie zasad współżycia społecznego. Pracownika, który dokonał publicznego ujawnienia zgodnie z Dyrektywą, władze starają się przedstawić jako element jątrzący, źródło nieustannych konfliktów i napięć. W efekcie sygnaliście zostaje wypowiedziana umowa o pracę w związku z bezpodstawnym i publicznym pomawianiem innych pracowników, eskalowaniem sytuacji konfliktowych i niewykonywaniem poleceń służbowych. Finał, póki co, szczęśliwy dla pracownika, czyli sąd I instancji uznaje wypowiedzenie za formę działań odwetowych i przyznaje zwolnionemu pracownikowi odszkodowanie. Choć wysokość odszkodowania nie wydaje mi się warta tego, co sygnalista musiał przez długi czas znosić.
Pierwszy korzystny dla sygnalisty wyrok, wykorzystujący bezpośredni skutek Dyrektywy UE to niejedyna dobra wiadomość. Zanosi się bowiem na szybki powrót do prac legislacyjnych nad polską ustawą o ochronie osób zgłaszających naruszenia prawa. Zgodnie z zapowiedzią nowej szefowej Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej Agnieszki Dziemianowicz-Bąk jednym z priorytetów kierowanego przez nią resortu będzie wdrożenie zaległych dyrektyw, wśród których wymieniła także dyrektywę o sygnalistach. Po okresie kadrowych porządków w ministerstwie jest zatem prawdopodobne, że być może jeszcze w styczniu 2024 nowy rząd zaproponuje swoją wersję ustawę. Podobny sygnał został już wysłany ze strony sądu w Toruniu – czas, żeby państwo wzięło odpowiedzialność za ochronę sygnalistów.
Marcin Waszak, konsultant Linii Etyki